
Piotr Rybak na czele kilku 60-osobowych grup, skandując hasła mi.n. „Polska dla Polaków” i „Izraelska prowokacja” weszli na teren Muzeum obozu Auschwitz-Birkenau. Stało się to w obecności byłych więźniów obozu. Policja nie interweniowała.
Grupa „Patriotów Wrocławskich” oraz ich lider, Piotr Rybak, skazany za antysemityzm i spalenie kukły Żyda, już wcześniej zapowiadali marsz od dworca PKP w stronę Muzeum, a potem na terenie obozu. Ani władze porządkowe, ani władze miasta czy regionu nie zakazały imprezy, która jak wszyscy spodziewali się miała nacjonalistyczne podłoże i zakończyła się międzynarodowym skandalem. Stało się to w Międzynarodowym Dniu Pamięci o Ofiarach Holokaustu, w 74. rocznicę oswobodzenia więźniów obozu koncentracyjnego i zagłady Auschwitz-Birkenau oraz w rocznicę wyzwolenia miasta z rąk niemieckiego okupanta.
Z tłumu nacjonalistów padały zdania „Pokażcie napletek”, „Ciesz się, że rozmawiasz ze Słowianinem. Inaczej byście już z dymem poszli”, „Nie prowokuj, bo nie wiadomo, co będzie”, a także wypowiedzi o żydowskich agentach w Polsce.
Władza unika odpowiedzialności
Naprzeciwko narodowców stanęły 4 osoby z hasłem „Faszyzm stop”. – Zgłaszaliśmy mowę nienawiści policji – mówiła Gabriela Lazarek, która była jedną z osób protestujących przeciwko Rybakowi i nacjonalistom. – Dzwoniłam na komisariat. Prosiłam o powiadomienie burmistrza o zajściu. Burmistrza nie powiadomiono. Powiedziano mi, że sama mam to zrobić. Telefony urzędu były głuche. My byliśmy przez policję odseparowywani przez całą trasę przemarszu narodowców. Musieliśmy stać w odległości 100 m, żeby „nie zakłócać legalnego zgromadzenia”. Kiedy Rybak został jak co najmniej minister, odprowadzony pod bramę, otrzymałam telefon z policji, że zgromadzenie rozwiązano.
Jak udało się ustalić, Piotr Rybak i jego cała grupa weszli na teren obozu jako osoby prywatne, a nie jako zgromadzenie. – Nikt za to nie odpowiada i tak w tym kraju władza unika odpowiedzialności za rosnący nacjonalizm – mówi Gabriela.
Leszek Żarnowiecki